prawdziwe JA


Stereotypy
O tym, jak duży wpływ na ludzkie życie mają stereotypy, zazwyczaj ciężko jest rozmawiać. Trudno się bowiem przyznać, że czasem nieświadome etykietowanie może wpłynąć na zmianę ludzkiego losu. W tym temacie z pewnością wiele do powiedzenia miałyby osoby homoseksualne, którym  „nie przystoi” być tym kim są . Często zmuszone są one do zachowywania się zgodnie z normą, czyli jak „prawdziwy” mężczyzna, bądź jak „prawdziwa” kobieta.
 „Prawdziwy” mężczyzna, „prawdziwa” kobieta, czy jeszcze istnieją, jacy są?

 Przez ową „prawdziwość” rozumie się mężczyznę silnego, powściągliwego w wyrażaniu emocji, dominującego, silnego, niezależnego, „stawiającego na swoim”, racjonalnego, twardo stąpającego po ziemi itp. „Prawdziwe” kobiety natomiast są delikatne, wrażliwe, uległe, zależne, naiwne, opiekuńcze, bierne etc. Również badania międzykulturowe potwierdzają, iż stereotypy rodzajowe są niezależne od kultury. Wyróżniono aż sześć przymiotników, które we wszystkich społeczeństwach były kojarzone z mężczyznami: odważny, dominujący, gwałtowny, niezależny, męski i silny. Dla kobiet były wspólne trzy przymiotniki: czuła, uległa i przesądna. Tylko nieliczne przymiotniki były sprzeczne w niektórych kulturach.
 Te wyniki świadczą o tym, jak silnie i powszechnie zakorzenione są w nas stereotypy związane z płcią. Są one nam tak dobrze znane, że sprawiają iż lepiej zapamiętujemy informacje zgodne ze stereotypem, także z pamięci szybciej potrafimy wydobyć taką informację.

A gdyby tak złamać ten sposób myślenia i być po prostu sobą?????? Niech góruje prawdziwe JA :)

„Kim jesteś?”, Jorge Bucay


OWEGO DNIA SINCLAIR tak jak zawsze wstał o siódmej rano. Jak zawsze powłóczył swoimi pantoflami w kierunku łazienki, gdzie brał kąpiel, golił się i perfumował. Jak zawsze modnie się ubrał i zszedł na dół po korespondencję. Tam spotkał się z pierwszą niespodzianką dnia – nie było listów!
W ostatnich dniach liczba korespondencji wzrosła i stanowiła ważny czynnik jego kontaktu ze światem. Trochę w złym humorze ze względu na brak wiadomości, skończył śniadanie składające się jak zazwyczaj z płatków z mlekiem (zalecanych przez lekarzy) i wyszedł na ulicę.
Wszystko wyglądało jak zwykle: samochody jak zawsze jechały tymi samymi ulicami i jak zawsze hałasowały, na co on zwykł skarżyć się codziennie. Przechodząc przez plac, prawie zderzył się z profesorem Exerem, starym znajomym, z którym godzinami zwykł prowadzić długie rozmowy na temat swoich bezużytecznych projektów metafizycznych. Pomachał mu ręką na powitanie, ale profesor jakby go nie poznał. Zawołał go po imieniu, ale był już za daleko. Sinclair pomyślał, że pewnie go nie usłyszał. Dzień zaczynał się źle, a zagrożenie oblewającej go nudy pogarszało jego stan jeszcze bardziej. Zdecydował się więc na powrót do domu, do lektury i swych badań, do czekania na listy, których spodziewał się więcej z powodu wcześniejszego ich braku.
Tej nocy spał źle i obudził się bardzo wcześnie rano. Zszedł na dół i jedząc śniadanie, zaczął wypatrywać przez okno listonosza. W końcu dostrzegł go wychodzącego zza rogu i serce w nim zamarło. Jednak listonosz przeszedł obok jego domu, nie zatrzymując się. Sinclair wyszedł i zawołał, aby się upewnić, że nie ma dla niego listów. Listonosz zapewniał go, że nie ma w torbie żadnej korespondencji na ten adres, i potwierdził, że ani nie ma strajku na poczcie, ani nie ma w mieście żadnych problemów z doręczaniem listów.
Sinclair zamiast się uspokoić, zmartwił się jeszcze bardziej. Coś się działo i on musiał sprawdzić co. Włożył marynarkę i udał się do swojego przyjaciela Mario.
Kiedy tylko otworzyły się drzwi, polecił majordomusowi zapowiedzieć swoją wizytę. Przyjaciel nie kazał na siebie długo czekać. Jak tylko się pojawił, Sinclair z otwartymi ramionami podszedł, aby się z nim przywitać, lecz pan domu jedynie zapytał:
– Przepraszam pana, my się znamy?
W pierwszej chwili pomyślał, że to żart, i wysilając się na uśmiech, nalegał, aby tamten się z nim napił. Skończyło się to fatalnie – pan domu zawołał majordomusa, któremu nakazał wyrzucić intruza na ulicę. To jeszcze bardziej wyprowadziło go z równowagi i tracąc panowanie nad sobą, zaczął obraźliwie wykrzykiwać, dając tym samym krzepkiemu służącemu więcej powodów do brutalnego wyrzucenia go...
W drodze powrotnej do domu spotkał paru sąsiadów, którzy go zignorowali bądź potraktowali, jakby był im obcy. Jego głową zawładnęła podejrzana myśl o jakimś spisku przeciwko niemu i o tym, że gdzieś popełnił nie wiadomo jaki błąd przeciwko społeczeństwu, które parę godzin temu ceniło go w takim samym stopniu, w jakim teraz go odrzucało. Wiele się nad tym zastanawiał, ale nie zdołał sobie przypomnieć żadnego faktu, w którym obraziłby kogoś, a co więcej, uwikłałby w to całe miasto.
Przez kolejne dwa dni nie wychodził z domu, wyczekując na korespondencję, która nie nadchodziła, i pragnąc wizyty któregoś z przyjaciół, który przyszedłby w odwiedziny zaniepokojony jego nieobecnością. Ale nic się nie działo, nikt się nie zbliżał do jego domu. Pani, która zajmowała się jego domem, zupełnie o tym nie powiadamiając, nie pokazała się więcej, a telefon milczał. Piątej nocy, ośmielony kolejnym kieliszkiem, Sinclair zdecydował się pójść do baru, gdzie zwykł chodzić ze swoimi przyjaciółmi na codzienne pogaduszki. Ledwo wszedł, zobaczył wszystkich siedzących za stołem w rogu, który zwykle wybierali. Gruby Hans opowiadał jeden ze swoich starych kawałów i jak zwykle wszyscy dobrze się bawili. Sinclair wziął krzesło i usiadł obok nich. Nagle zapanowała grobowa cisza, oznaczająca niechęć wszystkich do nowo przybyłego. Sinclair nie wytrzymał dłużej.
– Można wiedzieć, co macie przeciwko mnie? Jeśli czymś wam dokuczyłem, powiedzcie mi i skończymy z tym, ale przestańcie mnie tak traktować, bo zwariuję.
Wszyscy popatrzyli na siebie, jedni z rozbawieniem, drudzy ze zniechęceniem. Jeden z mężczyzn popukał się w czoło, wystawiając tym samymdiagnozę nowo przybyłemu. Mężczyzna raz jeszcze poprosił o wytłumaczenie, usilnie nalegał, a na koniec rzuciwszy się na ziemię, błagał, aby wytłumaczyli mu swoje zachowanie.
Tylko jeden z nich zechciał coś powiedzieć:
– Proszę pana, nikt z nas pana nie zna, więc nikomu z nas nic pan nie zrobił. Nie wiemy nawet, kim pan jest.
Sinclairowi zaczęły napływać łzy i wychodząc z lokalu, pociągnął za sobą swoje człowieczeństwo i udał się w kierunku domu. Wydawało mu się, że każda z jego nóg waży przynajmniej jedną tonę.
W domu rzucił się na łóżko, nie wiedząc jak i dlaczego stał się obcy, nieobecny. Nie było go w notesach jego korespondentów ani w pamięci znajomych, a jeszcze mniej było go w sercach przyjaciół. Po głowie jak na karuzeli krążyło pytanie zadawane mu przez wszystkich i przez samego siebie: „Kim jesteś?” Czy potrafił odpowiedzieć na to pytanie? Znał swoje imię, adres, rozmiar koszuli, numer dowodu osobistego i parę innych danych, stanowiących o jego tożsamości. Ale poza tym, kim prawdziwie, wewnętrznie i głęboko był? Czy tamte upodobania i zachowania, tamte ukłony i idee rzeczywiście należały do niego? Czy była to, jak wiele innych rzeczy, próba niezawiedzenia tych, którzy oczekiwali od niego, aby był tym, kim był? Powoli coś zaczynało mu się wyjaśniać – bycie nieznanym uwalniało go z konieczności zachowywania się zgodnie z ustalonymi manierami.
Obojętnie, cokolwiek to było, i tak nie zmieniłoby zachowania innych w stosunku do niego. Po raz pierwszy od wielu dni odkrył coś, co ukoiło jego duszę. Zaistniała sytuacja pozwalała mu na dowolne zachowanie się bez potrzeby szukania aprobaty reszty świata.
Głęboko odetchnął i poczuł, jakby nowe powietrze wypełniło mu płuca. Poczuł krew płynącą w żyłach i bicie serca i zdziwił się, że po raz pierwszy NIE DRŻAŁ.
W końcu zrozumiał, że jest sam, że był sam, że miał tylko siebie i że mógł się teraz śmiać lub płakać... Ale dla siebie, nie dla innych. W końcu wiedział:
JEGO WŁASNA EGZYSTENCJA NIE BYŁA UZALEŻNIONA OD INNYCH.
Odkrył, że musiał pozostać sam, aby spotkać się z samym sobą...
Zasnął spokojnie, głęboko i miał piękne sny.
Obudził się o dziesiątej, uradowany wdzierającym się do jego pokoju promykiem słońca, który cudownie oświetlał wnętrze. Nie umyty zszedł po schodach, przyśpiewując piosenkę, której nigdy nie słyszał, i zobaczył, że pod drzwiami coś leżało – sterta listów zaadresowanych do niego. Pani, która zajmowała się jego domem, była w kuchni i przywitała się z nim, jak gdyby nic się nie stało. A wieczorem w barze wydawało się, że nikt nie pamiętał tej dziwnej i szalonej nocy. Przynajmniej nikt nie zdobył się na żaden komentarz.
Wszystko wróciło do normy... oprócz niego, na szczęście, on już nigdy nie będzie musiał prosić nikogo, aby popatrzył na niego w celu upewnienia się, że jest żywy, on już nigdy nie będzie szukał na zewnątrz określenia samego siebie, on już nigdy nie będzie bał się odrzucenia. Wszystko było jak przedtem, z wyjątkiem tego, że ów człowiek nigdy już nie zapomni, kim jest.